Obowiązkowym punktem bieszczadzkich wycieczek są połoniny. Dwie z nich są wizytówką Bieszczadów - Caryńska i Wetlińska. Swoje nazwy zawdzięczają pobliskim wsiom. Wetlinę znajdziecie dziś na każdej mapie, ale po Caryńskim nie został już ślad. To efekt konfliktu między Polską a Ukrainą w latach 40-tych XX wieku i niesławnej akcji "Wisła". Po wysiedleniach wieś została zrównana z ziemią.
Połoniny mają magiczną moc - kto raz je odwiedzi, na pewno wróci tu ponownie. Nawet nie trzeba wrzucać monety do studni. Trudno powiedzieć, co w nich jest takiego wyjątkowego. Obiektywnie rzecz biorąc to polany na niezbyt wysokich - bądź co bądź - górach. Powstały na skutek działalności człowieka, który wykarczował lasy, wypasał tu zwierzęta. Widoki stąd są jednak niesamowite.
Mimo deszczowej, chmurzystej i błotnistej pogody udało nam się z przejść w tym sezonie obie za jednym zamachem. Na wyprawę udałem się z moim przyjacielem i druhem górskich wycieczek - Przemkiem. Łączny dystans obu połonin to około 24 km. Jeśli pominiecie Smerka.
Swoją wyprawę zaczęliśmy w Ustrzykach Górnych, gdzie zostawiliśmy samochód. Stąd udaliśmy się na Połoninę Caryńską. Samo podejście jest raczej nudne, ale trzeba się trochę napocić. Idzie się raczej łagodnie pod górę. Po wyjściu z lasu naszym oczom ukazał się widok, który wynagrodził wszystkie stękania:
Na połoninach zawsze wieje i jest zimno. Mimo że Bieszczady to niewielkie góry, to jednak wiatr daje się we znaki. Na dole temperatura wynosiła powyżej 20 stopni, ale na Caryńskiej szybko zmarzły nam uszy i ręce. Paluchy wręcz skostniały i musiałem włożyć ręce do kieszeni. Idąc na połoniny zabierajcie ze sobą czapki i rękawiczki - wieje jak w kieleckim. Serio. Pogoda była niezbyt słoneczna i szybko otuliły nas chmury.
A z satelity ta wycieczka wyglądała tak:
Połonina Wetlińska, a w oddali na drugim planie - Caryńska
Połoniny mają magiczną moc - kto raz je odwiedzi, na pewno wróci tu ponownie. Nawet nie trzeba wrzucać monety do studni. Trudno powiedzieć, co w nich jest takiego wyjątkowego. Obiektywnie rzecz biorąc to polany na niezbyt wysokich - bądź co bądź - górach. Powstały na skutek działalności człowieka, który wykarczował lasy, wypasał tu zwierzęta. Widoki stąd są jednak niesamowite.
Mimo deszczowej, chmurzystej i błotnistej pogody udało nam się z przejść w tym sezonie obie za jednym zamachem. Na wyprawę udałem się z moim przyjacielem i druhem górskich wycieczek - Przemkiem. Łączny dystans obu połonin to około 24 km. Jeśli pominiecie Smerka.
Swoją wyprawę zaczęliśmy w Ustrzykach Górnych, gdzie zostawiliśmy samochód. Stąd udaliśmy się na Połoninę Caryńską. Samo podejście jest raczej nudne, ale trzeba się trochę napocić. Idzie się raczej łagodnie pod górę. Po wyjściu z lasu naszym oczom ukazał się widok, który wynagrodził wszystkie stękania:
Na połoninach zawsze wieje i jest zimno. Mimo że Bieszczady to niewielkie góry, to jednak wiatr daje się we znaki. Na dole temperatura wynosiła powyżej 20 stopni, ale na Caryńskiej szybko zmarzły nam uszy i ręce. Paluchy wręcz skostniały i musiałem włożyć ręce do kieszeni. Idąc na połoniny zabierajcie ze sobą czapki i rękawiczki - wieje jak w kieleckim. Serio. Pogoda była niezbyt słoneczna i szybko otuliły nas chmury.
Po wejściu na Caryńską mamy już z górki - trasa jest równa, widoki są piękne. Idąc od Ustrzyk Górnych po lewej widzimy Małą i Wielką Rawkę:
Na dole mamy parking, w połowie zdjęcia ten biały punkt to leśniczówka, a później obie Rawki.
Niestety nie ma przejścia z Caryńskiej na Wetlińską - trzeba "zajść na ziemię". Nie wiem jak Wy, ale ja wolę wchodzić - przy schodzeniu, moje kolana odmawiają posłuszeństwa. Tu po raz pierwszy dał mi się we znaki ból kolan. Mimo tego zdecydowaliśmy się iść dalej. Po zejściu z Caryńskiej trafiamy do Brzegów Górnych. W latach 60-ych, podczas tzw. "polonizacji Bieszczadów" nazwa Berhy Górne została zmieniona właśnie na Brzegi. Tam znajdują się resztki cmentarza i kilka ocalałych po Ukraińcach i Polakach grobów.
Zdjęcie nie jest idealne, bo nie dysponowałem dobrym obiektywem. Na pierwszym planie jest Caryńska, z której schodziliśmy na sam dół. Na drugim planie jest schronisko Chatka Puchatka. Dociekliwi zapytają co to za biały punkt po prawej, nieopodal schroniska. Śpieszę wyjaśnić, że to kibel - w tym sezonie nieczynny. Na ostatnim planie jest Połonina Wetlińska.
Z Brzegów Górnych zaczyna się ostre podejście w stronę schroniska Chatka Puchatka. Oj, dało się nam ono w tym roku we znaki. Deszcze zamieniły dość stromy szlak w błotną breję, co w praktyce oznaczało mozolne taplanie się w glinie pod górę. Ostatecznie jednak udało się nam osiągnąć cel i dotrzeć do schroniska. Była godzina 17.00, więc raczej późno na "atak" na kolejną połoninę, czyli Wetlińską. Obliczyliśmy jednak, że idziemy szybciej niż przewidują to mapy, więc podjęliśmy się wyzwania.
A teraz jesteśmy z drugiej strony - z Połoniny Wetlińskiej widzimy Chatkę Puchatka, a na drugim planie Połoninę Caryńską.
Ścieżka z Wetlińskiej w stronę Brzegów Górnych. Widok na Caryńską
A tu z dalszej perspektywy. Zdjęcie pochodzi jednak z innej wycieczki - wówczas była lepsza pogoda
Spacer Wetlińską to sama przyjemność. Szliśmy Szarym Berdem aż do przełęczy M. Orłowicza.
Widok na przełęcz M.Orłowicza. Ten szczyt na końcu to Smerek.
To też zdjęcie przy lepszej pogodzie. Szare Bredo i Smerek.
Uwieńczeniem obu połonin jest szczyt Smerek. W tym roku nie dałem jednak rady - kolana odmówiły posłuszeństwa mimo szprycowania ibupromem. Zakończyliśmy wyprawę na przełęczy Orłowicza. Stąd udaliśmy się w dół do Wetliny.
A z satelity ta wycieczka wyglądała tak: